jest film
http://www.myspace.com/video/vid/497699 ... id_OEV_P_P
a tu strona marcina i wpis z blogu z lutego o pracy w szpitalu
http://www.harpagan.net/zniechecenie
"Ci, którzy znają mnie osobiście, wiedzą dobrze, bo niejednokrotnie to przy różnych okazjach podkreślałem, że to, co robię, moja praca, może i fizycznie w wielu przypadkach potrafi dać w kość, nie męczy mnie jednak psychicznie, po prostu lubię ją. I tak jest naprawdę. Lecz, by nie było tak słodko, dołóżmy do tej beczki miodu nieco dziegciu, zdarzają się bowiem prokurowane przez różne osoby sytuacje, które potrafią wywołać falę zniechęcenia i z jedną z nich miałem do czynienia właśnie ostatnio.
Otóż, zlecono mi rehabilitację pacjentki po udarze mózgu, przypadek zatem sam w sobie zda się nie nadzwyczajny w szpitalu, w jakim jest oddział internistyczny o profilu udarowym, jak jednak okazało się było to coś więcej, niż zlecenie, o czym miałem niebawem przekonać się. Tymczasem oceniwszy stan pacjentki zabrałem się do dzieła i dość szybko zaczęły być widoczne efekty mojej pracy.
Po jakichś dwóch tygodniach zabiegów chorą można było już wypisać, była stabilna krążeniowo i oddechowo, chociaż ręka, bo z nią był największy kłopot, wymagała dalszej systematycznej rehabilitacji. W moim szpitalu prowadzimy ją, lecz jedynie w fazie wstępnej, nie ma u nas bowiem specjalnego oddziału o tym profilu. Niemniej jednak moja podopieczna pozostawała nadal moją podopieczną, aż wkońcu zacząłem zadawać pytania, oświadczyła więc mi wprost, że jej dzieci rozmawiały z lekarzami i załatwiły przedłużenie pobytu w szpitalu… skoro rehabilitacja przynosi takie dobre efekty…
Nie jestem zwolennikiem snucia teorii spiskowych, jakich jednak trzeba użyć argumentów, by takie coś osiągnąć? To był pierwszy moment zniechęcający mnie – raz chociażby li tylko i z tego powodu, że ja osobiście zostałem potraktowany instrumentalnie, przedmiotowo, a o ileż inaczej mogłaby wyglądać sytuacja, gdyby lekarz prowadzący otwarcie ze mną porozmawiał, poza tym dwa, dlaczego miałem zajmować się kimś, kto nie powinien już być na oddziale, natomiast inni pacjenci w danej chwili bardziej wymagający mojej pomocy nie otrzymywali jej, gdyż nie byli zgłoszeni. Mimo to robiłem nadal swoje, przykładałem się do pracy jak dotychczas, aczkolwiek przestała sprawiać mi satysfakcję, nie dawała przyjemności, chociaż ręka stawała się coraz sprawniejsza.
I tak minął trzeci tydzień, czwarty, tak, tak, to nieprawdopodobne, ale nawet piąty, aż wreszcie zapadła decyzja o wypisie z początkiem szóstego tygodnia. Nic jednak z tego, przez weekend moja podopieczna rozchorowała się tak, że w poniedziałek stwierdzono zapalenie oskrzeli. I wtedy niezdzierżyłem, musiałem powiedzieć kilka słów, gdyż to, co z takim wysiłkiem osiągnąłem mozolną, systematyczną pracą, zostało prawie w pięćdziesięciu procentach utracone, pacjentka przez cały kolejny tydzień i część następnego nie była bowiem w stanie wogóle ćwiczyć.
Wtedy moje zniechęcenie mnie pokonało, profesjonalizm zawodowy nie był w stanie wziąć góry nad tym, co czułem, chodziłem codziennie jeszcze do kobiety, ale moja praca nie miała już cech najmniejszego nawet zaangażowania. Jest mi po prostu przykro, że człowiek przez swoje kombinatorstwo tak potrafi nie szanować kogoś, tego, co dlań robi się. Oczywiście, ktoś powie, że to czysty przypadek to zapalenie oskrzeli i będzie miał rację, niemniej jednak nie doszłoby do tego, gdyby pacjentka opuściła wcześniej szpital.
I niewielkim pocieszeniem może być tu świadomość działania karmicznego, że za każde zło zrobione wróci jeszcze większe, co przez własne i swoich dzieci kombinatorstwo odczuła doskonale na własnej skórze moja pacjentka. Ja jednak obawiam się czegoś innego zupełnie, czegoś innego tyczącego się mnie bezpośrednio, iż powtarzalność podobnych sytuacji wywoła stan permamentnego zniechęcenia, jaki z czasem może przeistoczyć się w czysty cynizm.
A ja nie chcę tego, pragnę, by praca, chociaż niełatwa w wielu przypadkach, nadal sprawiała mi przyjemność i dawała satysfakcję, jak dotychczas."
Jak widac, niewidomy, ale chce i moze