Hyde Park forum ogólne - Arcydzieło sztuki medycznej i... finansowej
massagewarsaw - 2009-08-01, 12:23 Temat postu: Arcydzieło sztuki medycznej i... finansowej poniewaz sezon ogorkowy w mediach, poglebiony kryzysem ekonomicznym, nadal trwa, to dziennikarze lapia sie za sensacyjne reportaze, to wklejam, bo moze jakas dyskusja sie wykluje.
ps znajac bute bohatera tych reportazy, trzeba bedzie pewnie zamknac watek, gdy sie tu pojawi.
"wplac na konto a cie ulecze" - reportaz 'Wydarzeń' telewizji Polsat z 28.7
http://wiadomosci.gazeta....Cie_ulecze.html
artykul sprzed miesiaca z gazety wyborczej
http://miasta.gazeta.pl/k...45,6775939.html
Arcydzieło sztuki medycznej i... finansowej
Prywatna klinika medycyny manualnej w Krakowie za rehabilitację pacjenta po wypadku zainkasowała 110 tys. zł. Po zabiegach pacjent uznał, że za usługę słono przepłacił, i o swoich podejrzeniach poinformował prokuratora
Kwota 110 tys. zł za bez mała miesięczny pobyt w Prywatnej Indywidualnej Klinice Medycyny Manualnej i Rehabilitacji Leczniczej (już sama nazwa robi wrażenie!) jest istotnie szokująca. Ale w tej "klinice" nic nie jest tanie. Zgodnie z cennikiem wizyta dr. nauk medycznych - godzinna - to koszt 2,5 tys. zł netto. Za zabieg opisany jako dziesięciominutowe "zastosowanie bieżni" trzeba zapłacić 270 zł. Z kolei "rehabilitacja rowerowa" - trwa kwadrans - kosztuje 180 zł.
Rabaty są za to na całodobową hospitalizację. - Zgodnie z cennikiem kosztuje ona 15 tys., ale w rzeczywistości jest taniej - 12 tys. W zależności od długości pobytu cena się zmienia - wyjaśnia Roman Grzywacz, dyrektor kliniki i specjalista medycyny manualnej w jednej osobie.
Żałuję, że nie wziąłem 300 tys.
Co do Macieja Ż, młodego człowieka z Piły, swego byłego pacjenta, dyrektor nie kryje rozczarowania. - Brzydko się wobec nas zachował. Uderzył autem w drzewo, był po operacji neurochirurgicznej, w złym stanie. Jego mama dziękowała nam w trakcie pobytu za pomoc. A teraz szargają nasze dobre imię - opowiada. Rodzina żąda zwrotu pieniędzy, Grzywacz oddać nie chce.
- Mamy wolny rynek. Jeden sprzedawca wystawia telewizory po 200 zł, drugi za 5 tys. Można kupić, gdzie się chce, ale nikt nie żądałby od drugiego, żeby sprzedawał swój towar taniej - oburza się na postępowanie byłego pacjenta. - To tak, jakby NFZ nie chciał zapłacić za operacje, bo pacjent zmarł. To, co zrobiłem dla Macieja Ż., to arcydzieło sztuki medycznej. Miałem prawo za to żądać tyle pieniędzy, ile chciałem. Żałuję, że nie wziąłem 300 tys!
"Klinika" i biegły chiroterapeuta
Trudno odmówić dyrektorowi Grzywaczowi prawa do dowolnej wyceny swoich usług. Rodzina już w pierwszym dniu pobytu Macieja znała ich cenę i wpłaciła pieniądze.
Ale na tym oczywiste działania dyrektora kończą się. W nazwie placówki używa słowa "klinika". - To słowo wzbudziło nasze podejrzenia, gdy tylko Grzywacz pojawił się w urzędzie wojewódzkim, żeby zarejestrować się jako fizjoterapeuta - mówi Małgorzata Woźniak, rzeczniczka prasowa wojewody małopolskiego. - Sprawdziliśmy, że nie ma on zarejestrowanej placówki medycznej, a jedynie działalność gospodarczą. Od razu poinformowaliśmy urzędników prezydenta, żeby unikali rejestrowania placówek ze słowem "klinika", które w istocie nimi nie są, bo to wprowadza w błąd pacjentów. Zgodzili się z nami.
Na pieczątce, którą 15 lipca 2008 roku dyrektor Grzywacz przypieczętował przyjęcie pieniędzy od rodziny Ż., poza informacją, że jest specjalistą medycyny manualnej, czytamy: Biegły Sądu Okręgowego w Krakowie.
- Jest na naszej liście biegłych i ma nim być do 2011 roku w dziedzinie: chiroterapia - masaż leczniczy - wyjaśnia sędzia Waldemar Żurek, rzecznik prasowy krakowskiego sądu.
Czyli w czym? - Mamy wielu dziwacznych biegłych na swoich listach. A chiroterapia to może tak jak chiromancja, coś z ręką ma wspólnego? Może z masażem ręki albo ręką? - zastanawia się sędzia. A już poważnie dodaje: - Zabraniamy biegłym w działalności komercyjnej używać informacji, że wydają opinie dla sądu. Po tym, co usłyszałem, przypadek biegłego Grzywacza dokładnie sprawdzimy.
Ma pani przyjechać na zabieg
Gwidon Stachowicz, radca prawny z Piły reprezentujący rodzinę Ż., o zabójczych kosztach pobytu swojego klienta poinformował w ostatnich dniach krakowską prokuraturę. - Rodzina zgodziła się na zapłatę pod przymusem, bo chłopak był w dramatycznej sytuacji. Gdyby nie zapłacili, toby go nie przyjęli - tłumaczy.
Wcześniej radca żądał zwrotu 80 tys. z zapłaconej kwoty. Nie dostał. - Po zapoznaniu się z cennikami tej kliniki i przekonsultowaniu ich treści w kręgach lekarskich doznałem szoku. Dwa szpitale obsługuję na naszym terenie, te cenniki to barbarzyństwo. Oddaliśmy sprawę do prokuratury, żeby sobie nie myśleli, że w Pile to są jacyś durnowaci prawnicy - dodaje.
- Klinika działa zgodnie z prawem, rehabilitacja jest na wysokim poziomie. Koszty zgodne z przepisami. My z kolei będziemy informować organ prokuratorski o naruszeniu dobrego imienia firmy. Komu sąd przyzna rację, zobaczymy - odcina się radca Jan Haniczyk, reprezentujący "klinikę".
A sam Grzywacz pewien jest swoich racji i umiejętności: - Ma pani przyjechać na zabieg - proponuje nieoczekiwanie podczas rozmowy. - Ale mnie nic nie dolega - odpowiadam. - Ale dopóki sama się pani nie przekona o zaletach naszej placówki, to pani nie wie, o czym pisze - słyszę.
massagewarsaw - 2009-08-01, 13:28 Temat postu: kurs joga masaz tajski rynek zdrowia z 1.07
Pacjent prywatnej kliniki zapłacił za leczenie, a teraz żąda zwrotu pieniędzy
http://www.rynekzdrowia.p...dzy,8492,1.html
Czy lecząc się w prywatnym ośrodku można uznać po zakończeniu terapii, że jej koszt jest zbyt wysoki i skierować sprawę do prokuratury? Okazuje się, że można. Tak właśnie postąpiła rodzina pacjenta Prywatnej Indywidualnej Kliniki Medycyny Manualnej i Rehabilitacji Leczniczej w Krakowie.
Miesięczny pobyt w placówce i rehabilitacja poszkodowanego w wypadku samochodowym mężczyzny kosztowały 110 tys. zł. Rodzina chce odzyskać te pieniądze. Argumentuje m.in., że tylko dramatyczna sytuacja bliskiej osoby skłoniła ją do umieszczenia chorego w krakowskim ośrodku.
Roman Grzywacz, właściciel kliniki mówi portalowi rynekzdrowia.pl, że nie wyłudził od nikogo pieniędzy: - To właśnie ode mnie próbuje się je wyłudzić!
- Pacjent był w bardzo ciężkim stanie: miał rozerwane trzony kręgów, uszkodzony rdzeń kręgowy, brak czucia w rozległych partiach ciała - mówi portalowi rynekzdrowia.pl Roman Grzywacz. - Nie ukrywam, że w pierwszej chwili nie chciałem go przyjąć. Uważałem, że powinien przebywać na oddziale intensywnej terapii. Tylko prośby rodziny skłoniły mnie do zmiany decyzji.
Cena znana od początku
- Biorąc pod uwagę ogrom pracy, który nas czekał oraz bardzo dobre warunki, jakie możemy zaoferować, od razu sprecyzowałem wysokość kosztów terapii. Rodzina pozostawiając chorego wiedziała, ile trzeba będzie zapłacić. Końcowa kwota, od której został odprowadzony podatek w wysokości 20 tys. zł dla państwa, nie była dla niej żadną niespodzianką - zapewnia nas Roman Grzywacz.
Roman Grzywacz, były komandos, absolwent 2,5-letniego studium policealnego masażu leczniczego w Krakowie, podkreśla, że przez wiele lat pracował w różnych placówkach publicznych: zarówno w szpitalach, jak i w ośrodkach opiekuńczych. Zna obowiązujące tam standardy. Wie także, ile czasu poświęca się pacjentowi.
- Moja oferta jest znacznie lepsza od tego, co mogą zaproponować publiczne lecznice - przekonuje. - Dla pacjenta zostało zrobione wszystko, co można było zrobić. Dla jego potrzeb pracował zespół złożony z ośmiu osób. Czynności higieniczne były wykonywane 3-4 razy dziennie, dzięki czemu nie było żadnych odparzeń ani odleżyn. Mężczyzna przechodził ciężkie załamanie psychiczne, więc zajmował się nim psycholog.
- O zaspokajanie potrzeb chorego dbał cały sztab ludzi, którym trzeba było zapłacić za kilkadziesiąt dni pracy. Efekty terapii przeszły wszelkie oczekiwania. Tak samo oceniła to rodzina, która odbierając pacjenta wręczyła mi pisemne podziękowania za jego znacznie lepszy stan. Nie trzeba dodawać, że taka opieka kosztuje. I jeśli ktoś zdecydował się z niej skorzystać, nie powinno go to dziwić - dodaje Grzywacz.
Swoboda zawierania umów
W tle tej historii przewija się retoryczne skądinąd pytanie: czy ceny leczenia w prywatnych placówkach mogą i powinny podlegać odgórnym regulacjom? Zdaniem Adama Kozierkiewicza, eksperta rynku medycznego - oczywiście nie.
- Istnieje swoboda zawierania umów i nie wyobrażam sobie, aby państwo próbowało ją ograniczać określając np. pułap cen - komentuje dla portalu rynekzdrowia.pl Adam Kozierkiewicz. - Umowę sporządzoną ewidentnie na niekorzyść jednej strony można wprawdzie podważyć, ale nie ma to nic wspólnego z ingerowaniem w poziom cen usług prywatnego sektora medycznego.
Tak samo wygląda to za granicą. Ekspert przywołuje jednak odmienny przykład z Francji. Jeśli prywatne kliniki kształtują swoje ceny według cenników krajowych, ich pacjenci mogą liczyć na refundację poniesionych kosztów leczenia. W ten sposób wiele lecznic zapewnia sobie znaczną liczbę klientów.
Nie oznacza to jednak, że nie istnieją kliniki, których ceny przewyższają taryfy krajowe. Ich pacjenci nie otrzymują refundacji kosztów leczenia, pokrywając je w 100 proc. z własnej kieszeni, ale mają własne powody, aby wybrać takie rozwiązanie.
Sąd rozstrzygnie
- Wszystko wskazuje na to, że sprawa pomiędzy krakowską lecznicą, a jej pacjentem zakończy się w sądzie - uważa Adam Kozierkiewicz. - Rzecz powinna jednakże dotyczyć następujących kwestii: czy pacjent i jego rodzina byli o cenie poinformowani wcześniej, czy informacja ta została przekazana w sposób jasny, nie budzący wątpliwości, czy w grę nie wchodzą składniki ceny, które nie zostały na początku precyzyjnie omówione, czy pacjent nie został wprowadzony w błąd i w końcu w jakiej formie została zawarta umowa. Ale tym już zajmą się prawnicy.
massagewarsaw - 2009-08-01, 13:34 Temat postu: masaz tajski zycie pily z 7.7
http://www.zycie.pila.pl/...toria/index.php
Długa, niezdrowa historia
Pacjent domaga się zwrotu 80 tys. zł. Rehabilitant twierdzi, że nikt mu stawek ustalać nie będzie. Pacjent uważa, że dalsze leczenie zagrażało jego życiu. Klinika mieści się w… trzypokojowym mieszkaniu.
Historia jest naprawdę długa. Każda ze stron przedstawia swoją wersję. Fakty, których nikt nie kwestionuje, to wypadek po którym od roku młody mężczyzna jest sparaliżowany od pasa w dół, kwota jaką jego rodzina zapłaciła za leczenie: 110 tysięcy złotych i miejsce, w którym był leczony przez trzy tygodnie: klinika medycyny manualnej ulokowana w… trzypokojowym mieszkaniu w Nowej Hucie. Są też bohaterowie tej historii prosto z życia między Piłą i Krakowem: Maciej - pacjent, Magda - jego żona, ich radca prawny, który o tym ile zapłacili za leczenie, dowiedział się przypadkiem i właściciel kliniki - rehabilitant i były komandos w jednej osobie, który - jak sam opowiada - anatomię i fizjologię poznał pracując na oddziale neurochirurgii i w prosektorium.
Opowieść Macieja i Magdy
Maciej ma 34 lata. Mieszka na pierwszym piętrze jednego z bloków na cichym osiedlu gdzieś w Pile. Mieszka, to za wiele powiedziane. Kiedy z koleżanką z Radia Merkury odwiedzamy go w sobotnie popołudnie, chwilę wcześniej przyjechał z Krakowa, gdzie się rehabilituje. Magda, żona Macieja, prosi byśmy chwilę zaczekali. Po dwóch - trzech minutach w drzwiach łazienki pojawia się młody, szczupły mężczyzna. Porusza się na wózku. I on i żona pozwalają używać w publikacjach swoich prawdziwych imion i nazwiska.
Maciej Życki: - Wypadek miałem prawie dokładnie rok temu. W nocy, 13 lipca. Od tego czasu jestem sparaliżowany od pasa w dół. Po trzech dniach zostałem przewieziony do kliniki w Bydgoszczy. Stamtąd, trzy dni po operacji neurochirurgicznej, 20 lub 21 lipca, zostałem przewieziony do kliniki doktora Grzywacza w Krakowie. Z Bydgoszczy wypisałem się na własne życzenie, przed czasem.
Kiedy Maciej mówi o miejscu w którym był „klinika”, a o Romanie Grzywaczu - jej właścicielu - „doktor”, znacząco się uśmiecha.
Maciej Życki: - Nikt w rodzinie nie miał jakiegokolwiek doświadczenia z rehabilitacją, to u nas pierwszy taki przypadek.
Magda Życka: - Klinikę doktora Grzywacza w Krakowie znalazł w internecie ktoś z rodziny. Zadzwoniliśmy, pan Roman powiedział, że musi zebrać się konsylium, które rozpatrzy przypadek Macieja. Następnego dnia zadzwonił, że konsylium zdecydowało się przyjąć męża do kliniki.
Maciej Życki: - Na początku zostaliśmy poinformowani, że rehabilitacja będzie kosztować 160 tysięcy złotych miesięcznie. Później łaskawie dostałem rabat i ostateczna kwota do zapłaty za pierwszy miesiąc wyniosła 110 tysięcy. Następny miał kosztować już 160 tysięcy. W trzy miesiące miałem zostać postawiony na nogi. Człowiek w takiej sytuacji zgodzi się na wszystko.
Do Krakowa przyjechaliśmy późno w nocy. Kiedy rano otworzyłem oczy, byłem przerażony. Klinika znajduje się na parterze bloku w Nowej Hucie. To trzypokojowe mieszkanie. W jednym pokoju leżałem ja, drugi był przeznaczony do ćwiczeń, a w trzecim mieszkała matka pana Grzywacza.
Zabiegi, jakie miałem, to przede wszystkim masaże. Masował osobiście pan Grzywacz. Były bardzo bolesne. Miałem otwartą ranę pooperacyjną w miejscu, gdzie wstawiono mi stabilizację kręgosłupa. Pan Grzywacz wyciskał palcami ropę, która się tam gromadziła. Z bólu darłem się wniebogłosy. To nie był krzyk, to było darcie się. Inny bolesny zabieg, to łamanie okostnej. Twierdził, że musi na nowo odrosnąć. Kiedy matka i żona przyjechały do mnie, były przerażone. Byłem po prostu siny.
Pierwszy sygnał, że coś jest nie tak, dała pielęgniarka z pogotowia, która przyjechała zrobić mi zastrzyk. Grzywacz bardzo pilnował wszystkich osób, które przychodziły z zewnątrz. Miał własną pielęgniarkę, ale tej któregoś dnia nie było. Pielęgniarka z pogotowia, kiedy Grzywacz na chwilę spuścił nas z oczu, powiedziała „Człowieku, co ty tutaj robisz? Ewakuuj się stąd!”.
Kiedy Maciej mówi „pielęgniarka” o kobiecie, która na stałe opiekowała się nim w Prywatnej Indywidualnej Klinice Medycyny Manualnej i Rehabilitacji Leczniczej (pełna nazwa) Romana Grzywacza, uśmiecha się podobnie, jak wtedy kiedy używa słowa „klinika”.
Maciej Życki: - Tak naprawdę była to nauczycielka, która właśnie miała wakacje
. Nie miała większego pojęcia o tym, co robi.
Przed przyjęciem do kliniki musiałem podpisać oświadczenie, że leczeniu poddaję się na własną odpowiedzialność. Lekarstwa podawano mi na zasadzie prób i błędów. Pan Grzywacz miał znajomą farmaceutkę. Dobór leków odbywał się na zasadzie „Co dziś podajemy?”. W kuchni zastanawiali się czy przeżyję czy nie. W klinice nabawiłem się gronkowca, z którym nie mogę poradzić sobie do dziś.
Magda Życka: - Nigdy nie miałam do czynienia ze szpitalem, nie wiedziałam, jak powinno to wyglądać, ale to co zobaczyłam, było przerażające. Opatrunki zmieniane rękoma, które chwilę wcześniej trzymały papierosa. Widziałam całe mieszkanie - było po prostu brudno. Jak to wszystko zobaczyłam, zaczęłam się orientować wśród lekarzy i rehabilitantów. Każdy radził, by Macieja jak najszybciej zabrać, bo może dojść do tragedii. Grzywacz nie udostępnił żadnej dokumentacji medycznej - całą trzymał pod kluczem.
Maciej Życki: - W klinice byłem jedynym pacjentem. Nie było nikogo innego.
Magda Życka: - Grzywacz nas oszukiwał. Miał jakieś urządzenie na prąd, którym dotykał nogi Macieja. To była reakcja automatyczna pod wpływem elektryczności, ale on nam pokazywał: „Zobaczcie, są efekty”. Zaraz po wypadku mąż całą górną część ciała miał zdrową. Po miesiącu leżenia w klinice nastąpił zanik mięśni - nie był w stanie nawet podnieść kubka.
Maciej Życki: - Byłem przekonany, że Roman Grzywacz mi pomoże. Ma niesamowity dar przekonywania. W takiej sytuacji człowiek trzyma się każdej myśli o tym, że może wyzdrowieć. Kiedy ludzie mówili mi, żeby jak najszybciej stamtąd uciec, ja odpowiadałem: „Co wy mówicie, przecież to on mówi prawdę”. Kiedy bolała mnie głowa, mówił: „Zlokalizuj ośrodek bólu”. Miał taki elektryczny młoteczek, przykładał mi go i miałem go tak trzymać w miejscu, w którym bolało.
Magda Życka: - Kiedy Maciej leżał w 42-stopniowej gorączce, podsuwano mu do podpisania różne dokumenty. Podpisywał wszystko, a rano nie pamiętał co podpisywał. Nowej kliniki szukaliśmy w internecie - znaleźliśmy ją również w Krakowie. Szukaliśmy w tajemnicy. Na szczęście pozwalano nam zostawać samym, staraliśmy się być cicho, by nie wzbudzać podejrzeń. Z kliniki nie mogliśmy normalnie wyjść - uciekliśmy, bo baliśmy się powiedzieć, że rezygnujemy. Skłamaliśmy, że chwilowo nie mamy pieniędzy na dalsze leczenie, ale wkrótce wrócimy. Musieliśmy podpisać dokumenty, że Maciej jest w dobrym stanie i że leczenie było wykonywane prawidłowo. Z bloku do karetki męża wynosiły trzy osoby.
Opowieść mecenasa
Mecenas Gwidon Stachowicz, pełnomocnik Macieja Życkiego, o tym, ile jego obecny klient zapłacił za leczenie w Krakowie, dowiedział się przypadkiem. To starszy, ale energiczny pan. Kiedy się spotykamy, patrzy na zegarek - właśnie wrócił z wyjazdu poza Piłę, a za chwilę musi jechać na kolejne spotkanie. Czas goni. O Macieju wyraża się ciepło. Kiedy do niego dzwoni, zdarza mu się użyć zdrobniałego imienia „Maciuś”.
Gwidon Stachowicz: - Zgłosiła się do mnie Magda Życka, która prosiła o pomoc w przewiezieniu męża z Krakowa na oddział rehabilitacji szpitala w Bydgoszczy. Przypadkiem dowiedziałem się, że trzy tygodnie pobytu w klinice pana Grzywacza kosztowały 110 tysięcy złotych. Otrzymałem od Macieja pełnomocnictwo w celu uzyskania częściowego zwrotu. Wystąpiłem o zwrot 80 tysięcy złotych.
Gwidon Stachowicz, który był radcą prawnym m.in. szpitala wojskiego w Wałczu, powołuje się na artykuł 58, § 2 Kodeksu Cywilnego, który mówi, że „Nieważna jest czynność prawna sprzeczna z zasadami współżycia społecznego”. Według pełnomocnika Macieja Życkiego Roman Grzywacz naruszył zasady współżycia społecznego stosując tak wysokie ceny.
Gwidon Stachowicz: - Z artykułu w krakowskiej Gazecie Wyborczej (ukazał się 1 lipca - przyp. aut.) wynika, że Roman Grzywacz nie ma prawa używać w nazwie swojej firmy słowa „klinika” - nie wyraził na to zgody Wojewoda Małopolski. Kiedy wystąpiłem o zwrot pieniędzy, dowiedziałem się, że nie orientuję się w funkcjonowaniu prywatnej służby zdrowia. Tego samego dowiedziałem się od jego kancelarii prawnej. Poprosiłem o nadesłanie cenników - otrzymałem dwa: szpitalny i rehabilitacyjny. Szokiem dla mnie było to, że całodobowy pobyt w klinice to koszt piętnastu tysięcy złotych. To mnie tylko utwierdziło w słuszności odzyskania tej kwoty. Cenniki pokazałem w szpitalach wojskowych w Wałczu i Bydgoszczy - dla wszystkich były zaskoczeniem.
Skierowałem pismo do Ministra Zdrowia, pani Ewy Kopacz, załączyłem cenniki i zapytałem, czy to jakaś nowa forma reformy służby zdrowia. Napisałem też do Prokuratora Okręgowego w Krakowie. Otrzymałem już odpowiedź, że sprawa została przekazana Prokuraturze Rejonowej, a Okręgowa będzie nadzorować sprawę. Czekam jeszcze na stanowisko Okręgowej Izby Lekarskiej w Krakowie.
Trzykrotnie mi grożono, między innymi, że zostanę załatwiony przez najlepszych krakowskich prawników. Nie boję się.
Gazeta Wyborcza napisała, że Roman Grzywacz jest wpisany na listę biegłych sądowych Sądu Okręgowego w Krakowie, w specjalności chiroterapia - masaż leczniczy. Informacji o tym używa na pieczątce, którą wykorzystuje w działalności gospodarczej, a tego robić mu nie wolno.
Gwidon Stachowicz: - Wystąpię o skreślenie Romana Grzywacza z listy biegłych sądowych.
Opowieść właściciela kliniki
Kiedy dzwonię do Romana Grzywacza i w trakcie standardowego przedstawiania się mówię, że jestem z Piły, zanim jeszcze zdążę zadać jakiekolwiek pytanie, sam zaczyna rozmowę: - Proszę mi powiedzieć, jak się czuje Maciej? O swoim byłym pacjencie z Piły mówi ciepło, nawet kiedy opowiada o tym, że chce by sprawą zajęła się prokuratura. Kiedy mówię, że jeździ na wózku, odpowiada: - Jestem bardzo szczęśliwy, bo to było moje dzieło.
Mówi długo i chętnie, choć czasem trudno zrozumieć, co chce przekazać - szybko zmienia wątki, czasem używa słów, których znaczenia trzeba domyślać się po kontekście w jakim zostały wypowiedziane.
Roman Grzywacz: - Kiedy Maciej został przywieziony do mojej kliniki, był umierający. Szpital w Bydgoszczy zwrócił się do mnie z pytaniem, czy przyjmiemy takiego pacjenta. Kiedy zjawił się u nas, mówił, że lekarze go namawiali na nasz ośrodek, ponieważ to jest klinika indywidualnego leczenia. Klinika jest stricte komercyjna, bez Narodowego Funduszu Zdrowia.
Właściciel kliniki w Nowej Hucie kilkakrotnie w ciągu rozmowy podkreśla niezależność od NFZ.
Roman Grzywacz: - Jestem byłym pracownikiem szpitali, mam wieloletnie doświadczenie w pracy w prosektorium i na oddziale neurologicznym. Myślę, że moja znajomość anatomii jest na takim poziomie, że mogę sobie podyskutować z panem czy z lekarzami, jak to się działo.
W tym miejscu Roman Grzywacz robi coś, czego lekarzowi robić nie wolno: dokładnie opisuje obrażenia, jakie odniósł w wypadku Maciej Życki, łącznie z numerami uszkodzonych kręgów i głębokością uszkodzeń. Opisuje też ze szczegółami stan w jakim pacjent znajdował się po operacji, podaje długość cięcia chirurgicznego wykonanego w jej trakcie. Dane te stanowią tajemnicę lekarską. Co ciekawe, obydwaj panowie zgadzają się co do tego, w jakiej gorączce znajdował się Maciej Życki - niepytani podają tę samą temperaturę.
Roman Grzywacz: - Musiałem poruszyć cały zespół: psychologa, neurologa, chirurga, pielęgniarki, które wydawały leki i robiły zastrzyki.
Po miesiącu u nas, przy mojej świadomości, że ma zniesione czucie, on dostawał tak w kość… Ja wiedziałem, że go to nie boli.
Jestem byłym żołnierzem, komandosem, spadochorniarzem. To jest mój pierwszy zawód. Drugi zawód - od przeszło dwudziestu lat - to rehabilitant z terapią manualną. Jestem po dwuipółletnim studium medycznym, wydział masażu leczniczego i fizjoterapii, po państwowych egzaminach, plus dodatkowe szkolenia już w Polsce - typowo lekarskie. Moja znajomość fizjologii i anatomii jest na tyle duża z racji pracy w prosektorium, że mogę sobie pozwolić na takie bardzo wysokie wzniesienia, jeżeli chodzi o medycynę. Podstawa leczenia pacjenta, to zawsze „Primum non nocere” - „Po pierwsze nie szkodzić”. Mało: znać perfekcyjnie anatomię i fizjologię, czego pewnym ludziom brakuje i później próbują to komentować. Nie potrafią się ze mną spotkać, bo mają zbyt małą wiedzę merytoryczną. To taka pewna bojaźń.
Roman Grzywacz ubolewa nad niskim poziomem wiedzy na temat chiropraktyki w Polsce. Jak mówi, w Europie i Ameryce ludzie doktoryzują się z tej dziedziny i od razu przechodzi do tematu pieniędzy.
Roman Grzywacz: - W Polsce musimy przyzwyczaić się do jednej rzeczy. Maciek wiedział, że to jest klinika prywatna. Wiedział, bo wydzwaniała jego matka, siostra, nawet szpital. Przywieziono go o jedenastej w nocy. Pytałem czy jest w stanie sobie na to pozwolić, bo doba kosztowała wtedy 6 i pół tysiąca złotych, teraz kosztuje 8 tysięcy.
Z cennika, który uzyskał mecenas Stachowicz wynika, że doba kosztuje aż 15 tys. zł. Właściciel kliniki wyjaśnia: - Pojedyncza doba kosztuje 15 tysięcy. Przy takich długich pobytach cena spada do ośmiu tysięcy.
Kiedy odchodziłem z pracy ze szpitali, powiedziałem, że moja medycyna, moja wiedza, moje umiejętności, moja praca mają kosztować. To idzie w duży biznes. Ja nie mam kosztować mniej niż ten, co wydobywa ropę naftową. Moja medycyna jest stricte medycyną komercyjną i nikt nie ma prawa mi tego zabronić i nikt mi nie zabroni. Na wolnym rynku mam prawo mieć takie ceny, jakie mam. Odejdźmy od myślenia, że klinika prywatna jest dla wszystkich ludzi. Pan pracuje tam, gdzie pan pracuje i szuka pan kasy. Moja klinika jest kliniką, która szuka ludzi. To nie tak, że każdego stać i z dnia na dzień mam pacjenta. Gdyby tak było, byłbym miliarderem, jak Bill Gates.
Ilu pacjentów przyjmuje klinika Romana Grzywacza? - Pacjenci przychodzą na zabiegi ambulatoryjne, zostawiają po kilka tysięcy złotych. Maciek jest od… - tu Grzywacz Zawiesza głos, jakby się zastanawiał - … od ponad dwudziestu lat pierwszym tak poważnym pacjentem.
Maciej przyjechał na mój wikt. Przy sobie miał tylko dwa tysiące. Przez osiem dni przebywał na wikcie mojej kliniki i nie byłem pewien, czy uzyskam pieniądze. Zapłaciłem za niego 20 tysięcy podatku. Osiem dni po przybyciu do kliniki jego wspólnik przywiózł pierwszą wpłatę - 40 tysięcy. Czyli miał świadomość ile to kosztuje.
Maciej miał ośmioosobowy zespół, który się nim zajmował. Na gwizdnięcie miał specjalistę, jakiego potrzebował. Był jak rodzynek.
Jak pan Maciej wychodził, to rodzina podziękowała pisemnie za znacznie lepszy stan zdrowia i stan sanitarny nie do podważenia.
Kiedy mówię, że pacjent i jego rodzina utrzymują, że nie mieli wyjścia i musieli podpisać te dokumenty, Roman Grzywacz ripostuje: - Dlatego chcę, żeby wyjaśnił to sąd. Co to znaczy, gdy trzy osoby podpisują coś pod przymusem? Pod pistoletem? Pod nożem? Pod wpływem narkotyków? Dlatego mój prawnik skierował do prawnika Macieja Życkiego pismo, by ten skierował sprawę do sądu. My nie będziemy polemizować, nie mamy na to ochoty, dlatego czekamy na sprawę w sądzie.
Właściciel kliniki zdradza, że jego prawnikiem jest były krakowski prokurator, jednak pytany o nazwisko, nie chce go ujawnić.
Epilog
Do finału sprawy bardzo daleko. Właściwie dopiero się zaczęła. Roman Grzywacz mówi, że cieszy się, że sprawę zbada prokuratura, bo ma już dość pomówień.
Mecenas Gwidon Stachowicz zgromadził grubą teczkę z dokumentacją. Czeka na odpowiedź Minister Zdrowia i wyniki prokuratorskiego śledztwa. I na zwrot 80 tysięcy złotych.
Maciej Życki porusza się na wózku inwalidzkim. Po rehabilitacji w innej klinice w Krakowie odbudował mięśnie w górnych partiach ciała. Może normalnie siedzieć, nie ma problemu z trzymaniem szklanki. Istnieje szansa, że pewnego dnia znowu stanie na własnych nogach.
massagewarsaw - 2009-08-01, 13:38 Temat postu: masaz tajski http://interwencja.interi...ews?inf=1344508
27.07.2009
110 tys. za miesiąc leczenia
Rodzina pana Macieja znalazła w Internecie Prywatną Klinikę Medycyny Manualnej prowadzoną przez Romana Grzywacza, który obiecał panu Maciejowi, że po trzech miesiącach rehabilitacji stanie na własne nogi. Cena była oszałamiająca 110 tysięcy za miesiąc leczenia! Rodzina zebrała pieniądze i zawiozła chorego do kliniki. Po trzech tygodniach pan Maciej z pomocą rodziny uciekł od Romana Grzywacza.
Rok temu Maciej Życki miał poważny wypadek samochodowy. Na skutek tego wypadku doznał urazu kręgosłupa. Przeszedł operację w jednym z bydgoskich szpitali, ale lekarze nie mogli dla niego nic więcej zrobić.
- Znalazł się pan Grzywacz w Krakowie, podał cenę, ale zaznaczam, powiedział, że w ciągu trzech miesięcy postawimy pacjenta, czyli mnie na nogi. W tym momencie nie idzie przeliczyć tego na pieniądze. W takiej sytuacji w jakiej ja byłem, każde pieniądze bym dał, żeby tylko stanąć - mówi Maciej Życki, który leczył się w klinice Romana Grzywacza.
A pieniądze, których zażądał właściciel Prywatnej Kliniki Medycyny Manualnej w Krakowie były ogromne - za miesiąc leczenia 160 tysięcy złotych. Pan Maciej i tak miał szczęście, bo dostał 50 tysięcy rabatu?
- W jednym pokoju mieszkałem, w drugim była rehabilitacja, a w trzecim mieszkała i cały czas mieszka jego matka. Wszelkie, jak on to mówił konsultacje medyczne, odbywały się w kuchni - mówi Maciej Życki, który leczył się w klinice Romana Grzywacza.
Sparaliżowanym pacjentem zajmował się także sam właściciel kliniki. To on prowadził rehabilitację.
- Miałem otwartą ranę pooperacyjną, bardzo mocno mnie masował , aż wyciekała mi ropa, łamał mi okostną na rękach bo twierdził, że trzeba zbudować nową. Włożył mi stopy do takiej wirówki wodnej, to miały być masaże. Miałem odleżyny, martwica mi się wdała, jeszcze parę tygodni i nie wiem, co z tych stóp by zostało - mówi Maciej Życki.
Dlatego pan Maciej z pomocą rodziny uciekł z kliniki Romana Grzywacza. Przeniósł się do innej prywatnej placówki rehabilitacyjnej w Krakowie. Tam przebywa do dzisiaj.
- Pacjent trafił do nas w pozycji leżącej, potrafił siedzieć, nie potrafił stać, nie potrafił wielu rzeczy włącznie z tym, że nie potrafił przewracać się, przesiadać się sam na wózek, przechodzić od pozycji leżącej do pozycji stojącej. Główną zasadą terapii jest to, żeby nie sprawiać pacjentowi bólu. Dolegliwości bólowe, które się pojawiają są dla nas oznaką jakiegoś niedobrego procesu - mówi Paweł Adamkiewicz, fizjoterapeuta, prezes kliniki Votum - Reha Plus w Krakowie.
Innego zdania jest właściciel kliniki, w której przez trzy tygodnie przebywał Maciej Życki. Swoje metody rehabilitacji zaprezentował przed naszą kamerą.
- Można powiedzieć, że odrywałem mięśnie od kości na jednej, na drugiej stronie, to jest bardzo bolesne, musi zacząć żyć. Sińce musiały powstać, bo one były zaczynem, jak się na chleb robi zaczyn, żeby chleb powstał - mówi Roman Grzywacz, właściciel Kliniki Medycyny Manualnej.
Za takie metody rehabilitacji trzeba w dodatku słono zapłacić. Cennik usług Romana Grzywacza może szokować.
- Całodobowy pobyt u pana Grzywacza wynosi 15 tysięcy złotych. To jest ogromna kwota - mówi Gwidon Stachowicz, pełnomocnik Macieja Życkiego.
- Trzeba widzieć, co rehabilitant daje, ile go to kosztuje energii, siły i zdrowia, a ja mam życie jedno - mówi Roman Grzywacz, właściciel Kliniki Medycyny Manualnej.
Kim jest właściciel Prywatnej Kliniki Medycyny Manualnej? Tego właśnie próbowała się dowiedzieć nasza reporterka.
- Pan nie jest lekarzem, w związku z tym w żaden sposób nie podlega Okręgowej Izbie Lekarskiej. Przepisy pozwalają na to, że ja mogę sobie otworzyć firmę na przykład psychologii transcedentalnej, nikt nie będzie wiedział, co to jest, ale firma będzie - mówi Jerzy Friediger, przewodniczący Okręgowej Izby Lekarskiej w Krakowie.
Okazuje się, że Roman Grzywacz jest również biegłym Sądu Okręgowego w Krakowie w dziedzinie chiropraktyki i masażu leczniczego. Takim też tytułem posługuje się na pieczątkach swojej kliniki.
- Kiedy biegły pierwszy raz obejmował funkcję w roku 1996 miał stosowne pouczenie, interpretację przepisów, które zostało mu doręczone i je podpisał. Tam jest wyraźnie wskazane, że jest zakaz posługiwania się pieczęcią Sądu Okręgowego w Krakowie - mówi Waldemar Żurek, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Krakowie.
Prywatna Klinika Medycyny Manualnej jest zarejestrowana jako zwykła działalność gospodarcza. A to oznacza, że Roman Grzywacz nie ma prawa używać słowa klinika.
- Ten pan powinien mieć zarejestrowaną zwykłą działalność gospodarczą pod imieniem i nazwiskiem. Urząd miasta zapewnił nas, że błąd swój naprawi, bo uznaliśmy, że taka nazwa wprowadza w błąd pacjentów - mówi Małgorzata Woźniak, rzecznik prasowy Wojewody Małopolskiego.
Maciej Życki powoli wraca do zdrowia, ale trzech tygodni spędzonych w Prywatnej Klinice Medycyny Manualnej nie zapomni do końca życia. Jego spór z Romanem Grzywaczem najprawdopodobniej znajdzie swój finał w sądzie, bo chory mężczyzna chce odzyskać swoje pieniądze.
- Uważam, że ta czynność jest dotknięta poważną wadą, i że są podstawy do uznania ją za nieważną. Jest sprzeczna z zasadami współżycia społecznego - mówi Gwidon Stachowicz, pełnomocnik Macieja Życkiego.
- To jest niemożliwe, żeby w Polsce były takie pseudokliniki i żeby to nie było pod żadnym nadzorem, oni mogą robić, co chcą. Po prostu chciałbym przestrzec potencjalnych pacjentów przed tym panem - mówi Maciej Życki, który leczył się w klinice Romana Grzywacza. *
*skrót materiału
Reporter: Paulina Bąk
|
|
|