Artykuły kosmetyczne. Spa & Wellness - Masaż dźwiękiem - jej sposób na stres i biznes
massagewarsaw - 2013-01-05, 05:53 Temat postu: Masaż dźwiękiem - jej sposób na stres i biznes Praca w marketingu skutkowała u niej takim stresem, że aż bolało. - Przerobiłam wiele technik relaksacyjnych i pomogły dopiero masaże dźwiękiem. Dlatego zdecydowałam się to robić - opowiada Monika Doroszkiewicz, właścicielka Salonu Masażu i Terapii Dźwiękiem w Krakowie.
iWoman.pl: Technik relaksacyjnych jest współcześnie chyba tyle ile powodów wywołujących stres. Dlaczego zdecydowała się Pani zainwestować w tak obleganą branżę?
Monika Doroszkiewicz: Kilka lat temu, kiedy sama poszukiwałam metod walki ze stresem i natknęłam się właśnie na masaż dźwiękiem przy użyciu gongów i mis tybetańskich. A problem, w związku z nerwami i prowadzonym biznesem miałam bardzo duży. Cierpiałam wręcz fizycznie, miałam bardzo uciążliwe dolegliwości. Bolały nie na przykład mięśnie brzucha, czy nawet przełyku, czułam taką bolesną kulę w gardle.
Próbowałam różnych metod walki z tym. Miałam przygodę z nauką medytacji, jednak było mi trudno, bo nie umiałam w pełni się zrelaksować i skoncentrować.
Wówczas pojawiła się u mnie pani, która zaproponowała masaż dźwiękiem. I już za pierwszym razem udało mi się wejść w taki stan relaksacji, w którym fale mózgowe na tyle się rozluźniają, że wchodzą w tak zwany stan alfa. Ciężko to opisać, ale to stan, w którym wszystkie myśli uciekały mi z głowy, po masażu poczuła się jak nowy człowiek. I zaczęłam z tą panią rozmawiać, tak po prostu. Zaczęłam też cyklicznie chodzić na relaksacje.
Ale proszę szczerze przyznać, jaka była Pani pierwsza reakcja na propozycję?
Oczywiście zaśmiałam się i pomyślałam, że to jakieś czary mary i hokus pokus. Ale z drugiej strony nie miałam nic do stracenia, bo próbowałam już wielu metod, a stres nadal mocno mi dokuczał. I masaż dźwiękiem okazał się tym, czego szukałam.
Kobieta, o której wspomniałam, zaproponowała mi podstawowy kurs na te misy. Chodziło o naukę pierwszego i drugiego stopnia, żebym mogła pokazać też znajomym.
Którzy, jak się domyślam, też na początku byli sceptyczni.
To prawda. Jak usłyszeli, że wydałam 250 euro na kolejną miskę, to stukali palcem w głowę. Teraz już tak nie mówią, sami przychodzą na relaksację.
Pomogło, rozumiem więc fascynację. Ale żeby od razu inwestować i uczyć się techniki? To jednak droga daleka.
Owszem, nawet bardzo daleka. Ja wciągałam się stopniowo. Po takim kursie podstawowym można kupić jedną misę i wykonywać sesję wśród najbliższych, ale i sobie. Taki kurs podstawowy to 16 godzin. Ja robiłam go w polskim oddziale niemieckiej Akademii Petera Hessa.
Po pierwszym stopniu już mnie pochłonęło. I chciałam więcej. Zrobiła wszystkie stopnie, pojechałam do Petera Hessa do Niemiec i wtedy już zupełnie oczarował mnie ten świat. Nie miałam świadomości, że tą metoda zajmują się naukowcy, fizycy kwantowi, muzycy, cała rzesza naukowców. W Niemczech to bardzo mocno rozwinięta metoda. Tam są gabinety masażu dźwiękiem takie, jak u nas lekarskie.
Jak lekarskie? Nie jest to przesadne porównanie?
Absolutnie nie. Niemcy dążą do tego, żeby tamtejszy odpowiednik funduszu zdrowia refundował takie masaże. U nas to jeszcze daleka droga.
Dziwi mnie trochę biorąc pod uwagę, że Niemcy to raczej pragmatycy. A to temat trochę mistyczny...
Ale zupełnie nie. Oni prezentują bardzo naukowe podejście. Sam Peter Hess jest inżynierem fizyki technicznej, więc misy, które produkuje są technicznie dopracowane. Przebywał kilkanaście lat w Nepalu, zainspirowany doświadczeniami prof. dr Gerta Matthisa Wegnera, bada na oddziaływanie dźwięku na ludzi i opracował metodę masażu dźwiękiem. Indyjska sztuka uzdrawiania dźwiękiem stosowana jest na Wschodzie od 5 tys. lat.
Tybetańczycy wierzą, że człowiek powstał z dźwięku, wszystko jest wibracją, a my swoją wibracją działamy na siebie wzajemnie. Wszystko ma więc swoje drganie. I misy też. Każda ma inną częstotliwość drgań, a jest kilka rodzajów mis. Częstotliwość odpowiada danym częściom ciała.
Człowiek jest w 80 proc. złożony z wody, dzięki czemu nasze komórki w ciele nieustannie drgają, a woda znakomicie przewodzi drganie. Kiedy się stresujemy, martwimy, nasze centra energetyczne, tak zwane czakry są jakby zapętlają się. I trzeba odnaleźć skuteczny sposób na to, żeby ta energetyka w ciele wróciła do prawidłowego poziomu.
Masaż dźwiękiem jest o tyle skuteczny, że pozwala bardzo szybko wejść w stan relaksacji. Po drugie wibracje uporządkowują komórki tak, że podczas stanu alfa umysłu uruchamiają się siły samouzdrawiające człowieka. W trakcie takiego masażu naprawdę dzieje się wiele rzeczy, mimo że tego nie widać.
Czakrany? Samouzdrawianie? Mocno trąci wschodnią religią. Czy sceptycy do Pani przychodzą?
Owszem i ja zawsze chętnie ich zapraszam. Sama byłam przecież takim materiałem. Dlatego przed masażem rozmawiamy, pytam o nastawienie, bo chcę wiedzieć z kim pracuję. I widzę kto jak się nastawia. Opowiadam też swoją historię, bo takie doświadczenie przemawia do ludzi. Byłam naprawdę trudnym przypadkiem.
Czy takie negatywne nastawienie jest dla Pani przeszkodą?
Nie, zupełnie. To jest żaden problem. Takiej osobie ewentualne może być trudniej wejść w stan relaksacji i dłużej to potrwa. Dlatego masaż nie zawsze trwa godzinę, zdarza się dłużej.
A czym masaż dźwiękiem różni się od kąpieli dźwiękowej?
Masaż dźwiękiem jest indywidualny. Ustawiam misy w odpowiedni sposób na ciele, a sam zabieg jest głębszy, bo drgania czuje się na ciele bardzo mocno. To doskonała alternatywa dla osób, które nie lubią być dotykane przez innych, a chcą być wymasowane. Dodatkowym atutem jest to, że masuje się wewnętrzne organy, których nie możemy dotknąć rękoma, czyli głównie wątrobę czy serce. Podstawowy zestaw do masażu to trzy misy.
Na kąpielach dźwiękowych jest więcej. Przy czym zaznaczę, że nazwa mi się osobiście za bardzo nie podoba, bo brzmi właśnie nieco magicznie. Dlatego nazywam to relaksacją w dźwiękach gongów i mis. Wtedy przychodzi 5-6 osób i kładą się na matach. Początkowo kieruję nimi na zasadzie: zamknij oczy, weź pięć głębokich oddechów, skup uwagę na dźwięku. Po chwili zaczynam grać.
Misy stoją na ziemi, mam ich 16, więc robi się interesujący koncert. Im więcej mis tym więcej tonów, więcej dzieje się w głowie.
Naczynia ustawiam na ziemi i uderzam różnymi pałeczkami, a uczestnicy odczuwają drgania. Gram też na gongu.
Salon masażu i terapii dźwiękiem to Pani podstawowe źródło dochodu?
Nie, to moje dodatkowe źródło utrzymania. Powadzę też inny biznes, działam w obszarze mlm, czyli marketingu internetowego.
To jest to samo zajęcie, które tak Panią przed laty zestresowało?
Tak, ale teraz radze sobie znacznie lepiej. Rozwijam się duchowo i zaczynam mieć świadomość funkcjonowania swojego ciała i umysłu. A misy dają mi energię, sprawiają, że chce mi się robić różne rzeczy. Koleżanki w moim wieku się dziwią ile mam siły na różne przedsięwzięcia. A ja wiem, że wcześniej tak nie miałam. To wpływ tych moich misek.
Ile potrzebowała Pani pieniędzy na rozkręcenie salonu?
Wcale nie tak dużo, bo na przykład lokal tak od razu wcale nie jest niezbędny. Miałam na początku pierwsze trzy miski i zwyczajnie jeździłam z nimi po domach. Później, z czasem i w miarę pogłębiania wiedzy kupuje się więcej mis. Ale na początku takie trzy podstawowe wystarczą, a to koszt około tysiąca złotych.
Gdzie Pani je kupuje?
Zawsze w akademii Petera Hessa. Kończąc kurs można od razu zakupić sprzęt, który osobom z ulicy nie jest sprzedawany. Twórcy akademii wiedzą, jaką moc mają misy i dlatego, żeby je kupić, trzeba skończyć przynajmniej pierwszy stopień nauki. Wtedy dopiero wiadomo, co z nimi robić. Inaczej to tylko droga misa na sałatkę.
Czy wykonując taki masaż bez kursu można zaszkodzić sobie lub innym?
Nie, krzywdy nie da się wyrządzić. Ale osoba bez kursu nie wykorzysta misy w odpowiedni sposób i będzie krążyła opinia, że to nic niewarte. A nie o to chodzi. Naprawdę do kuchni tych naczyń szkoda.
Chociaż są ładne, wyglądają jak złota miska, bo wykonuje się je ze stopu 12 metali z przewagą brązu i miedzi. Do tego nie zużywają się i jedną można mieć na całe życie.
Sama mam takie archaiczne, kupione gdzieś w Indiach, ale są raczej ozdobne i nie wykorzystuję ich do masażu. Stosuję tylko te z certyfikatami jakości, bo wiem dokładnie jak działają i jakie mają właściwości. Dzięki temu wiem, ze misa brzuszna ma stop takich metali, że częstotliwość drgań będzie odpowiednia tym narządom wewnętrznym.
Ile kosztują sesje u Pani?
Grupowa sesja kosztuje u mnie 15 zł na godzinę. Przy czym też godzina jest umowna, często trwa to dłużej, bo jeszcze trzeba się wzbudzić. Gram godzinę, ale kolejne pół godziny trwa dochodzenie do siebie. Warto poleżeć, przeciągnąć się, opowiedzieć co kogo spotkało, co czuliśmy. Najtańszy masaż indywidualny kosztuje 60 zł.
To tylko sposób na stres, czy też na problemy zdrowotne?
Drgania pomagają też na inne dolegliwości, ale ja wszystkim powtarzam, że nie jestem lekarzem. Misy działają zdrowotnie, bo w trakcie masażu uruchamiają się siły samo uzdrawiające. Organizm sam potrafi pewne rzeczy naprawić.
Moim zadaniem jest wprowadzenie w stan głębokiego relaksu, trochę podobny do hipnozy. Bo gdy umysł jest w stanie alfa, świadomość jest jakby wyłączona i ta siła zaczyna działać. I to jest moje zadanie: zrelaksować człowieka, a dalej działa sam organizm.
Czy zainteresowanie metodą jest duże?
Zdecydowanie coraz większe. W kwietniu pojadę na dwa tygodnie do Nepalu, skąd pochodzi metoda. Zobaczę jak to tam działa, będę uczyła się od mnichów, bo pobyt nie jest planowany w hotelach, tylko w klasztorach. Jestem pewna, że z nową wiedzą będę chciała jeszcze bardziej rozwijać działalność i rozpowszechniać metodę.
Ernesta - 2013-05-17, 16:10
Byłam na koncercie zwanym masażem dźwiękami (koncercie na gongu i misach tybetańskich), wywołały we mnie ciekawe uczucia i faktycznie mnie zrelaksowały. Fajne doświadczenie.
|
|
|